Propaganda z Rosji podważa doniesienia o strąceniu dronów nad Polską

Fot. Rzeszów News.
Fot. Rzeszów News.

Rosyjskie drony nad Polską wywołały burzę, ale to dezinformacja Kremla podsyca chaos. Prokremlowskie media i blogerzy wojenni kwestionują fakty, siejąc wątpliwości.

  • Prokremlowskie media KP.ru i RIA Nowosti podważają doniesienia polskiego rządu o dronach wtargniętych w polską przestrzeń powietrzną, twierdząc, że nie przedstawiono dowodów.
  • Rosyjscy blogerzy wojenni, tacy jak Aleksandr Koc, twierdzą, że brak dowodów na szczątki dronów, sugerując, że reakcja Polski ma charakter polityczny.
  • Analityczka Maria Awdiejewa wskazuje na fałszywe mapy rzekomo pokazujące lot dronów w kierunku Rzeszowa, które są rozpowszechniane przez prorosyjskich propagatorów.
  • Polskie służby apelują o spokój i śledzenie oficjalnych komunikatów, ostrzegając przed dezinformacją szerzoną przez prorosyjskie media i blogerów.

Noc z 9 na 10 września 2025 roku wstrząsnęła Polską. Rosyjskie drony, które naruszyły przestrzeń powietrzną kraju podczas ataku na Ukrainę, zostały zestrzelone przez wojsko, wsparte przez NATO. Ale prawdziwa burza rozpętała się nie w powietrzu, a w mediach. Prokremlowskie portale, takie jak KP.ru i RIA Nowosti, oraz blogerzy wojenni, jak Aleksandr Koc, rozpoczęli kampanię dezinformacyjną, podważając polskie doniesienia i sugerując, że incydent to zachodnia manipulacja.

Drony nad Polską  

Polska przestrzeń powietrzna znalazła się pod ostrzałem. W nocy z 9 na 10 września 2025 roku, w trakcie rosyjskiego ataku na Ukrainę, co najmniej 19 dronów wtargnęło nad terytorium Polski, naruszając granice w województwach podlaskim, mazowieckim i lubelskim. Polskie Siły Zbrojne, wspierane przez natowskie F-35 z Holandii, zestrzeliły siedem z nich, a jeden uszkodził budynek mieszkalny w Wyrykach-Kolonii.

– To bezprecedensowy akt agresji – powiedział premier Donald Tusk, ogłaszając wniosek o uruchomienie artykułu 4 Traktatu Północnoatlantyckiego.  

Incydent wywołał chaos. Cztery lotniska, w tym warszawskie Chopina, zostały zamknięte na kilka godzin. Mieszkańcy wschodniej Polski usłyszeli ryk myśliwców i eksplozje, a media społecznościowe zalała fala doniesień – od rzetelnych po panikarskie. Polska armia potwierdziła, że działała błyskawicznie, aktywując systemy obrony powietrznej i współpracując z sojusznikami.

– Zneutralizowaliśmy obiekty, które stanowiły zagrożenie – oświadczył minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz, chwaląc współpracę z NATO.  

Ale to, co wydawało się militarnym sukcesem, szybko stało się pożywką dla rosyjskiej propagandy. Kreml, zamiast przyznać się do naruszenia, rozpoczął kampanię dezinformacyjną, która miała odwrócić uwagę od faktów i zasiać wątpliwości wśród Polaków i sojuszników.  

Kremlowskie media w natarciu  

Rosyjskie media prorządowe, takie jak KP.ru i RIA Nowosti, błyskawicznie przystąpiły do ataku. Portal „Komsomolskaja Prawda” zasugerował, że premier Tusk „nie przedstawił żadnych dowodów” na obecność rosyjskich dronów, a polskie siły zbrojne „milczą na temat szczegółów”. RIA Nowosti poszła jeszcze dalej, twierdząc, że Polska nie ma podstaw, by mówić o rosyjskim naruszeniu przestrzeni powietrznej. „Gdzie są szczątki? Gdzie dowody?” – pytały prokremlowskie źródła, próbując podważyć wiarygodność polskich władz.  

To klasyczny schemat rosyjskiej dezinformacji. Zamiast przyznać się do odpowiedzialności, Kreml odwraca narrację, sugerując, że to Polska fabrykuje incydent, by sprowokować NATO.

– To nie pierwszy raz, gdy Rosja próbuje zrzucić winę na innych – mówi Maria Awdiejewa, analityczka z Instytutu Badań nad Polityką Zagraniczną. Jej analiza wskazuje, że rosyjskie media celowo pomijają fakty, takie jak zestrzelenie dronów przez polskie i natowskie siły, by stworzyć wrażenie, że Polska działa pochopnie.  

Tego typu narracja ma głębokie korzenie. W 2022 roku, po incydencie w Przewodowie, gdzie rosyjska rakieta zabiła dwóch Polaków, Kreml również sugerował, że to Ukraina lub Zachód stoją za „prowokacją”. Teraz, w obliczu dronów nad Polską, Rosja wraca do tej samej taktyki, próbując zasiać zamęt i osłabić zaufanie do polskich władz.  

Blogerzy wojenni sieją chaos  

Rosyjscy blogerzy wojenni, tacy jak Aleksandr Koc, dodają oliwy do ognia. Na swoim kanale na Telegramie, Kotsnews, Koc twierdzi, że Polska nie pokazała szczątków dronów, sugerując, że mogły zostać przywiezione z Ukrainy, by stworzyć fałszywy dowód.

– To polityczny szum, a nie realne zagrożenie – pisze, insynuując, że incydent ma na celu wpłynięcie na administrację Donalda Trumpa i nastawienie jej przeciwko Rosji.  

Inni blogerzy idą jeszcze dalej, publikując fałszywe mapy, rzekomo z serwisu FlightRadar, które pokazują rosyjskie drony zmierzające w stronę lotniska w Rzeszowie – kluczowego węzła logistycznego dla dostaw broni na Ukrainę. Maria Awdiejewa, analizując te publikacje, podkreśla, że to celowa manipulacja.

– Te mapy są sfabrykowane, by sugerować, że atak był planowany – mówi, wskazując, że Rosja chce stworzyć wrażenie, jakby Polska była celem strategicznym.  

Blogerzy wojenni, często wspierani przez Kreml, odgrywają kluczową rolę w rosyjskiej machinie dezinformacyjnej. Ich kanały na Telegramie, takie jak Kotsnews czy Rybar, docierają do milionów odbiorców, zarówno w Rosji, jak i poza nią. Publikując mieszankę półprawd i spekulacji, budują narrację, która podważa oficjalne doniesienia i wzmacnia rosyjską propagandę.  

Cel dezinformacji  

Dlaczego Rosja sięga po dezinformację? Odpowiedź jest prosta: chaos to jej broń. Podważając polskie doniesienia o dronach, Kreml chce osiągnąć kilka celów. Po pierwsze, osłabić zaufanie Polaków do własnych władz, sugerując, że rząd Tuska fabrykuje zagrożenie, by uzasadnić większe zaangażowanie NATO. Po drugie, zasiać wątpliwości wśród sojuszników, szczególnie w USA, gdzie administracja Trumpa może być mniej skłonna do eskalacji konfliktu z Rosją.  

Rosyjskie media i blogerzy próbują przedstawić Polskę jako kraj, który nadmiernie reaguje, co może zniechęcić niektóre państwa NATO do pełnego wsparcia. Na przykład w Niemczech czy Francji, gdzie podejście do Rosji jest bardziej ostrożne, takie narracje mogą znaleźć podatny grunt. Kreml liczy, że osłabi jedność Sojuszu, szczególnie w obliczu wniosku o artykuł 4.  

Co więcej, dezinformacja ma odwrócić uwagę od rzeczywistego problemu: rosyjskich naruszeń przestrzeni powietrznej NATO. Incydent w Polsce nie jest odosobniony – w sierpniu 2025 roku rosyjski dron spadł w Estonii, ale tamtejsze władze nie wywołały takiego „szumu”, jak twierdzi Koc. To celowe pomniejszanie wagi problemu, by znormalizować rosyjskie prowokacje i osłabić reakcję Zachodu.  

Wyzwania dla Polski  

Polska znalazła się w trudnej sytuacji. Z jednej strony musi odpowiedzieć na realne zagrożenie militarne – drony, które naruszyły jej przestrzeń powietrzną, stanowiły bezpośrednie ryzyko dla bezpieczeństwa. Z drugiej strony musi zmierzyć się z falą dezinformacji, która może podkopać zaufanie społeczne i osłabić pozycję kraju w NATO. „To wojna hybrydowa w pełnym tego słowa znaczeniu” – mówi jeden z polskich analityków bezpieczeństwa. Rząd Tuska działa zdecydowanie. Wniosek o uruchomienie artykułu 4 to sygnał, że Polska nie zamierza bagatelizować incydentu. Konsultacje w Radzie Północnoatlantyckiej mogą zaowocować wzmocnieniem obrony powietrznej, np. poprzez rozmieszczenie dodatkowych systemów Patriot czy zwiększenie obecności natowskich wojsk w regionie. Ale sukces zależy od tego, czy Polska zdoła przekonać sojuszników, że zagrożenie jest realne i wymaga wspólnej odpowiedzi.  

Walka z dezinformacją to kolejne wyzwanie. Polska musi nie tylko dostarczyć dowody na rosyjskie naruszenie – takie jak szczątki dronów – ale i aktywnie przeciwdziałać fałszywym narracjom. Rząd już współpracuje z organizacjami, takimi jak Centrum Przeciwdziałania Dezinformacji, by obalać kłamstwa Kremla. Kluczowe będzie też zaangażowanie mediów i platform społecznościowych, by ograniczyć rozprzestrzenianie się fałszywych map i spekulacji.

NATO pod presją  

Incydent z dronami stawia NATO przed testem. Po raz pierwszy w historii Sojuszu kraj członkowski zestrzelił rosyjskie obiekty nad swoim terytorium, co podnosi stawkę w relacjach z Moskwą. Sekretarz generalny NATO potwierdził, że systemy obrony powietrznej działały zgodnie z założeniami, ale wniosek o artykuł 4 pokazuje, że Polska oczekuje czegoś więcej niż pochwał.

Dla krajów wschodniej flanki, takich jak Polska czy państwa bałtyckie, incydent to potwierdzenie, że Rosja testuje granice NATO. Rzeszów jest strategicznym celem, a naruszenie przestrzeni powietrznej może być próbą zastraszenia. Sojusz musi teraz zdecydować, jak odpowiedzieć – czy ograniczyć się do konsultacji, czy podjąć konkretne działania, takie jak wzmocnienie obrony powietrznej.

Źródło: PAP

Podłącz się do źródła najważniejszych informacji z rynku energii i przemysłu