Obecność wojsk amerykańskich w Europie Środkowo-Wschodniej to historia od powojennych baz w Niemczech, przez rotacyjne brygady w Polsce i krajach bałtyckich, aż po wzmocnienie flanki po 2014 roku. To nie tylko strategia militarna, ale symbol bezpieczeństwa, który wzbudza nadzieję w regionie i gniew w Moskwie. W 2025 roku, przy około 100 tysiącach żołnierzy w Europie, Stany Zjednoczone balansują między utrzymaniem odstraszania a planowanymi redukcjami i presją na sojuszników.
- Po II wojnie światowej Stany Zjednoczone rozmieszczały w Europie Zachodniej miliony żołnierzy, aby zapobiec ekspansji komunizmu, podczas gdy Europa Środkowo-Wschodnia znalazła się w strefie wpływów ZSRR.
- Lata 90. i rozszerzenie NATO pozwoliły krajom regionu na zaproszenie Amerykanów do rotacyjnych ćwiczeń i centrów szkoleniowych, budując zaufanie i interoperacyjność sił lokalnych z NATO.
- Aneksja Krymu w 2014 roku i wojna na Ukrainie w 2022 roku doprowadziły do wzrostu liczby rotacyjnych żołnierzy USA w Polsce, Rumunii i krajach bałtyckich, z nowoczesnym sprzętem jak Abramsy, F-35 i Patrioty.
- W 2025 roku administracja Trumpa rozważa redukcję około 20 tys. żołnierzy w Europie, co wywołało obawy o osłabienie odstraszania wobec Rosji i wzrost wysiłków krajów europejskich na autonomiczne bezpieczeństwo.
Po zakończeniu II wojny światowej w maju 1945 roku Stany Zjednoczone znalazły się w roli okupanta zachodnich Niemiec, gdzie stacjonowało wówczas ponad 3 miliony amerykańskich żołnierzy w całej Europie. Ich zadaniem było utrzymanie porządku i zapobieganie chaosowi, który mógłby sprzyjać rozprzestrzenianiu się komunizmu.
W Europie Środkowo-Wschodniej, obejmującej m.in. Polskę, Czechosłowację czy Węgry, USA nie miały bezpośredniej obecności wojskowej. Konferencje w Jałcie i Poczdamie podzieliły kontynent na strefy wpływów: zachodnią pod kontrolą aliantów zachodnich i wschodnią, pod dominacją ZSRR. W tej strefie Armia Czerwona stacjonowała setkami tysięcy żołnierzy, instalując marionetkowe rządy i tłumiąc bunty, jak np. w Pradze w 1948 roku czy na Węgrzech w 1956 roku.
Podział Europy, nazwany później przez Winstona Churchilla „żelazną kurtyną” (1946), zmusił Stany Zjednoczone do skupienia się na Zachodzie, budując strategiczne bazy w RFN, m.in. w Ramstein i Grafenwöhr. W latach 50. rozmieszczono tam nawet 430 tysięcy żołnierzy, by odstraszać ZSRR od ataku na Berlin Zachodni.
Te wczesne doświadczenia pokazały, że brak amerykańskiej obecności militarnej po wschodniej stronie kurtyny dawał Moskwie wolną rękę. Lekcją, którą wyciągnęło Waszyngton, było zrozumienie, że obecność wojskowa nie jest tylko siłą militarną, lecz też politycznym sygnałem odstraszającym agresorów. W praktyce przyczyniło się to do powstania NATO w 1949 roku, mającego chronić Europę Zachodnią przed sowiecką ekspansją.
W latach 60. i 70. zimna wojna eskalowała, a wydarzenia takie jak budowa muru berlińskiego w 1961 roku i kryzys kubański w 1962 roku unaoczniły, jak napięta była granica między blokami. W obliczu sowieckiej inwazji na Czechosłowację w 1968 roku, Stany Zjednoczone doszły do wniosku, że ich obecność w Europie Zachodniej musi być znacząca i ściśle zintegrowana z NATO, którego art. 5 gwarantuje zbiorową obronę.
W RFN liczba amerykańskich żołnierzy wzrosła do 250 tysięcy, w tym dywizje pancerne gotowe do kontrataku na NRD. Po drugiej stronie, w bloku wschodnim, Sowieci gromadzili około 600 tysięcy wojsk, grożąc m.in. Pradze i Warszawie. Dla krajów za kurtyną, takich jak Polska, amerykańska obecność na Zachodzie była odległym, ale ważnym symbolem – marzeniem o NATO, a jednocześnie powodem do frustracji, że Zachodnie Niemcy miały gwarancje bezpieczeństwa, a oni nie.
Napięcie osiągnęło punkt kulminacyjny w 1979 roku, kiedy ZSRR rozmieszczał rakiety SS-20 w Europie Wschodniej, a Stany Zjednoczone odpowiedziały rozmieszczeniem Pershingów w RFN. Choć decyzje te podzieliły Europę, wzmocniły też determinację Amerykanów do utrzymania baz jako tarczy odstraszającej przed sowiecką dominacją.
Czas na przełom…
Upadek muru berlińskiego w 1989 roku i rozpad ZSRR w 1991 roku otworzyły drogę do zmian, które jeszcze kilka lat wcześniej wydawały się niemożliwe. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej, uwolnione spod sowieckiej dominacji, zaczęły starać się o członkostwo w NATO, widząc w sojuszu zarówno ochronę przed ewentualnym rosyjskim rewanżyzmem, jak i wejście do demokratycznego świata.
Stany Zjednoczone, pod prezydenturą George’a H.W. Busha, początkowo zachowywały ostrożność, by nie prowokować Moskwy. Wycofanie wojsk z Europy Zachodniej – z 300 tysięcy w 1990 r. do 100 tysięcy w 1993 r. – nie oznaczało jednak końca amerykańskich zobowiązań, bo nowe demokracje, jak Polska czy Czechosłowacja, domagały się gwarancji bezpieczeństwa, pamiętając sowieckie czołgi w Pradze.
W 1994 roku powstał program Partnership for Peace, umożliwiający krajom regionu wspólne ćwiczenia z NATO bez pełnego członkostwa. W Polsce, na poligonie w Drawsku Pomorskim, lokalne jednostki trenowały z Gwardią Narodową USA, poznając standardy NATO i budując wzajemne zaufanie. Nie były to jeszcze stałe bazy, lecz rotacyjne wizyty, które dla społeczności lokalnych oznaczały dostęp do nowych technologii i poczucie, że Zachód pamięta o regionie. Rosja, pod rządami Borysa Jelcyna, początkowo protestowała słabo, zajęta własnymi problemami gospodarczymi.
Przełom nastąpił w 1997 roku na szczycie NATO w Madrycie, kiedy sojusz oficjalnie zaprosił do członkostwa Polskę, Czechy i Węgry. Stany Zjednoczone poparły tę decyzję, widząc w niej szansę na stabilizację regionu, podkreślając, że bez gwarancji bezpieczeństwa reformy demokratyczne mogą zostać zdestabilizowane pod presją rosyjskich wpływów.
W marcu 1999 roku, w dniu oficjalnego włączenia nowych członków, w Polsce i Czechach pojawiły się pierwsze stałe elementy amerykańskiej obecności – centra szkoleniowe i magazyny sprzętu. Żołnierze USA współpracowali z lokalnymi jednostkami, ucząc obsługi czołgów Leopard czy myśliwców F-16, co dla wielu mieszkańców regionu symbolizowało koniec sowieckiej zależności.
Rosja, pod rządami Władimira Putina, początkowo nie reagowała głośno – w 2002 roku podpisała nawet akt założycielski NATO-Rosja. Jednak w Moskwie już wówczas eksperci ostrzegali, że dalsze rozszerzenie sojuszu przekracza „czerwoną linię”.
Dla państw Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie w 1999 roku poparcie dla NATO w Polsce sięgało 70%, była to chwila triumfu. Amerykańscy żołnierze, choć w ograniczonej liczbie (około 1000 w rotacjach), stali się symbolem bezpieczeństwa i gwarantem, że powtórka wydarzeń z 1968 roku jest mało prawdopodobna. Te zmiany nie tylko wzmacniały gospodarki dzięki inwestycjom w infrastrukturę wojskową, ale również kształtowały mentalność regionu – z ofiary historii w partnera Zachodu.
Rok 2004 był przełomowy dla NATO – miało miejsce największe rozszerzenie w historii sojuszu, gdy dołączyły Bułgaria, Estonia, Łotwa, Litwa, Rumunia, Słowacja i Słowenia. Granice NATO przesunęły się o setki kilometrów na wschód, a Stany Zjednoczone, pod prezydenturą George’a W. Busha, uznały to za strategiczny sukces, zwłaszcza w kontekście krajów bałtyckich, które stały się tarczą przed potencjalną rosyjską ekspansją.
W Estonii i Łotwie, gdzie ludność rosyjska stanowiła 25–30% populacji, rozpoczęto rotacyjne stacjonowanie amerykańskich batalionów piechoty z ćwiczeniami w Rydze i Tallinie. Rotacje te nie tylko zwiększały bezpieczeństwo, lecz także wspierały integrację mniejszości poprzez wspólne manewry budujące zaufanie do NATO.
W Rumunii, w bazach w Deveselu i Mihail Kogălniceanu, USA rozmieszczono systemy obrony rakietowej Aegis Ashore, które w 2004 roku wydawały się futurystyczne, ale dziś chronią przed zagrożeniami, np. rakietami irańskimi. Rosja postrzegała te instalacje jako zagrożenie dla swoich systemów SS-20.

W regionie entuzjazm wobec NATO był wysoki – w Polsce poparcie dla członkostwa wynosiło ok. 80%. Pamiętano sowieckie bazy w Legnicy czy Bornem Sulinowie, a teraz Amerykanie trenowali z Polakami w Drawsku Pomorskim, dzieląc się wiedzą m.in. o cyberobronie i logistyce. Rotacyjne stacjonowania, z wymianą żołnierzy co 9 miesięcy, zapewniały elastyczność, bez prowokowania Moskwy, choć w 2007 roku Putin nazwał rozszerzenie NATO „błędem”, sygnalizując przyszłe napięcia.
Po 2004 roku, w cieniu wojen w Iraku i Afganistanie, USA zmniejszyły ogólną obecność w Europie do około 60 tys. żołnierzy, koncentrując się na rotacjach zamiast stałych baz. Dla krajów bałtyckich oznaczało to coroczne wizyty batalionów z Fort Bragg, choć czasami pojawiały się opóźnienia w dostawach sprzętu, np. estońskich F-16.
W Polsce i Rumunii rozwijano centra dowodzenia, jak w Powidzu, gdzie w 2008 roku prowadzono ćwiczenia z polskimi czołgami Abrams, wzmacniając interoperacyjność sił. Równocześnie pojawiały się debaty o suwerenności – czy obecność USA to ochrona, czy zależność?
Rosja, wzmacniając siły pod Putinem, rozpoczęła ćwiczenia Zapad w 2009 roku, symulujące atak na NATO. W odpowiedzi USA zwiększyły loty zwiadowcze z bazy w Mildenhall, unikając jednak bezpośredniej konfrontacji.
Dla opinii publicznej w regionie, np. w 2010 roku 65% Litwinów czuło się bezpieczniej dzięki NATO, co pokazywało, że amerykańska obecność ewoluuje – z masowej do precyzyjnej, dostosowując się do nowych zagrożeń, takich jak cyberataki na estońskie banki w 2007 roku, przy których USA dzieliły się wywiadem i wsparciem technologicznym.
Aneksja Krymu zwiększyła znaczenie wojsk amerykańskich
Aneksja Krymu w marcu 2014 roku stała się punktem zwrotnym dla bezpieczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej. Hybrydowa wojna na Ukrainie, wspierana przez Rosję poprzez separatystów i operacje dezinformacyjne, uświadomiła, że Kreml traktuje tzw. „bliską zagranicę” jako strefę wpływów, co zmusiło kraje bałtyckie i Polskę do żądań konkretnych gwarancji od NATO.
W odpowiedzi na zagrożenie w ramach operacji Atlantic Resolve Stany Zjednoczone wysłały do Polski rotacyjną brygadę pancerną – 4500 żołnierzy i 250 czołgów Abrams, co wzmocniło wschodnią flankę sojuszu. W Rumunii, w bazie Deveselu, zwiększono obecność systemu Aegis, docelowo do około 500 żołnierzy na stałe, chroniących region przed potencjalnymi atakami rakietowymi. Rosja zareagowała rozmieszczeniem systemów Iskander w obwodzie kaliningradzkim, zaledwie 300 km od Warszawy, co eskalowało napięcia w regionie.
W Estonii i Łotwie, gdzie znacząca część populacji to Rosjanie, amerykańskie bataliony w Tapa i Adazi prowadziły ćwiczenia z obrony hybrydowej, w tym walki z dezinformacją i sabotażem, co według raportów NATO zwiększyło gotowość sojuszu o około 30%.
Społeczeństwa regionu postrzegały te działania pozytywnie – w Polsce w 2015 roku 75% ankietowanych popierało większą obecność USA. Równocześnie Rosja oskarżała Waszyngton o eskalację, co doprowadziło do szczytu NATO w Warszawie w 2016 roku, gdzie prezydent Obama obiecał stałą rotację wojsk.
Kolejna eskalacja konfliktu w regionie
Po inwazji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku reakcja USA była natychmiastowa i znacząca. Prezydent Joe Bidenzdecydował o wysłaniu dodatkowych 20 tysięcy żołnierzy do Europy Środkowo-Wschodniej, aby wzmocnić wschodnią flankę NATO i odstraszyć potencjalną agresję wobec krajów bałtyckich i Polski.
W Polsce i Rumunii wzmocniono obecność wojskową poprzez rotacje jednostek – w Powidzu i Mihail Kogălniceanu stacjonuje obecnie około 10 tysięcy Amerykanów z 82. Dywizji Powietrznodesantowej, uczestniczących w ćwiczeniach i operacjach wsparcia sojuszniczego. W Estonii batalion amerykańsko-brytyjski w Tapa zwiększył liczbę żołnierzy do 2000 rotacyjnie, trenując obronę przed ewentualnym desantem z obwodu kaliningradzkiego, co – według symulacji NATO – skróciło czas reakcji sojuszu z 10 do 5 dni.
Rumunia zyskała strategiczne znaczenie dla flanki południowej – baza w Deveselu obsługuje drony Reaper i samoloty F-16, umożliwiając monitorowanie Morza Czarnego i blokowanie rosyjskich działań morskich, co w 2023 roku doprowadziło do kilku incydentów z rosyjskimi okrętami podwodnymi.
W Polsce powstała stała baza w Redzikowie z systemem Patriot, której budowa stworzyła około 5000 miejsc pracy i pochłonęła miliardy złotych. Poparcie społeczne jest wysokie – w 2024 roku 80% Polaków popiera obecność USA w tym regionie.
W 2023 roku eskalacja wojny na Ukrainie doprowadziła do znacznego wzmocnienia amerykańskiej obecności na wschodniej flance NATO. Stany Zjednoczone wysłały do Polski i Rumunii dodatkowe eskadry F-35, operujące z bazy w Łasku, które zapewniają powietrzną osłonę konwojów humanitarnych do Kijowa. Dzięki temu czas reakcji na rosyjskie ataki rakietowe skrócił się o połowę w porównaniu z 2021 rokiem.
Rumunia, z poligonem w Cincu, gdzie ćwiczy 4000 Amerykanów z rumuńskimi spadochroniarzami, stała się strategicznym hubem dla dostaw broni na Ukrainę – w 2024 roku przez port w Konstancy przetransportowano 100 tysięcy ton amunicji. To nie tylko wspiera Kijów, lecz także integruje rumuńską gospodarkę z łańcuchem dostaw NATO. Społeczne postrzeganie obecności USA w regionie jest pozytywne: w Estonii 65% mieszkańców w 2025 roku deklarowało większe poczucie bezpieczeństwa dzięki amerykańskim jednostkom. Jednocześnie lokalne protesty w Rydze, np. z powodu hałasu z poligonów, pokazują koszty społeczne takich działań.
W odpowiedzi na te wzmocnienia, Rosja zwiększyła ćwiczenia Zapad-2025, gromadząc 50 tys. żołnierzy na granicy z Polską. USA przesunęły wówczas baterie Patriot z Niemiec do Warszawy, podkreślając, że rotacyjna obecność nie jest fanaberią, lecz koniecznością wobec hybrydowych zagrożeń, w tym cyberataków na litewskie sieci energetyczne.
Trump gra bezpieczeństwem regionu
W październiku 2025 roku, po powrocie Donalda Trumpa do prezydentury, obecność USA w Europie Środkowo-Wschodniej weszła w fazę niepewności, wywołując intensywne debaty w NATO i w stolicach sojuszniczych. Plany administracji zakładały wycofanie około 20 tys. żołnierzy z Europy (20% obecnej liczby 100 tys.), głównie w celu przesunięcia zasobów na Indo-Pacyfik wobec rosnącego zagrożenia ze strony Chin oraz w ramach nacisku na sojuszników, by zwiększyli wydatki obronne do 5% PKB. W kontekście flanki wschodniej, obejmującej Polskę i kraje bałtyckie, propozycje te budziły poważne obawy. Wycofanie nawet części sił – szacowane na 10 tys. żołnierzy z Europy Wschodniej – mogłoby osłabić odstraszanie wobec Rosji, która w 2025 roku kontynuowała modernizację armii i rozmieszczanie rakiet hipersonicznych w Kaliningradzie. Administracja Trumpa przedstawiała to jako “optymalizację”, w której Europa ma przejąć większą odpowiedzialność, płacąc subsydia za pozostające siły USA.
Polska miała utrzymać około 10 tys. żołnierzy, w tym w Powidzu i Redzikowie, wyposażonych w F-35 i systemy Patriot. Jednocześnie Warszawa zwiększyła własne wydatki obronne, kupując 32 F-35 i 250 czołgów Abrams, aby wzmocnić interoperacyjność z USA, choć pojawiły się obawy o rosnącą zależność.
Rumunia doświadczyła wycofania 700 żołnierzy z Mihail Kogălniceanu, w tym plutonów z 101. Dywizji Powietrznodesantowej, ale pozostawiono 1000 żołnierzy. Redukcja była częścią szerszego planu, który zakładał przesunięcie zasobów na flanki południowe i Indo-Pacyfik, z częściową kompensacją przez europejskie siły, np. niemieckie baterie Patriot.
Kraje bałtyckie – Estonia i Łotwa – lobbowały za utrzymaniem Enhanced Forward Presence, podkreślając, że wycofanie nawet 2000 żołnierzy zwiększyłoby czas reakcji NATO o 3 dni, co przy rosyjskich ćwiczeniach Zapad-2025 stanowiłoby poważne ryzyko hybrydowych ataków. Rotacje batalionów w Tapa poprawiają gotowość sił lokalnych o około 40%, ale rodzą pytania o długoterminową zależność od amerykańskich systemów, takich jak F-35.
Administracja Trumpa i sekretarz obrony Pete Hegseth naciskali na “burdensharing”, wymagając od sojuszników 5% PKB na obronę. Sondaże wskazywały 62% poparcia w Polsce, ale tylko 45% w Rumunii, co pokazywało mieszane nastroje społeczne – od akceptacji wyższych wydatków po obawy o autonomię europejską. Choć plany wycofania części sił nie zostały w pełni wdrożone do października 2025, objęły również przegląd sił w Bułgarii, Słowacji i na Węgrzech, gdzie potencjalne cięcia o 2000–3000 żołnierzy miały uwolnić zasoby na Indo-Pacyfik.










