Turcja zawarła 20-letnią umowę z firmą Mercuria na dostawy amerykańskiego gazu LNG. Kontrakt, podpisany przez państwową spółkę BOTAS, przewiduje roczne dostawy 4 mld m³ surowca od 2026 roku i może całkowicie objąć 70 mld m³.
- Umowa BOTAS–Mercuria podpisana w Nowym Jorku obejmuje 20-letnie dostawy LNG z USA. Roczny wolumen dostaw to 4 mld m³, a w sumie ok. 70 mld m³ gazu.
- LNG będzie dostarczane z terminali w USA i regazyfikowane w Turcji, Europie i Afryce Północnej. Umowa ma wzmocnić bezpieczeństwo energetyczne Turcji i ograniczyć zależność od Rosji.
- Rosja pozostaje głównym dostawcą gazu do Turcji, ale część umów na 16 mld m³ wygasa w tym roku.
W Ankarze i Nowym Jorku wydarzyło się coś, co może całkowicie przetasować układ sił na mapie energetycznej Europy Wschodniej i basenu Morza Śródziemnego. Turcja podpisała 20-letnią umowę na import amerykańskiego LNG z firmą Mercuria, przewidującą coroczne dostawy na poziomie około 4 miliardów metrów sześciennych od 2026 roku. To porozumienie to znacznie więcej niż zwykła transakcja handlowa – to strategiczny krok, który umacnia Ankarę jako pomost energetyczny między Wschodem a Zachodem. Zbiega się on w czasie z rosnącą presją ze strony Brukseli, apelującej o dalsze odchodzenie od rosyjskich surowców, oraz z naciskami Moskwy, która chce utrzymać swoje wpływy w regionie. Nieprzypadkowo podpisanie kontraktu zbiegło się również z wizytą prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana w Nowym Jorku i jego spotkaniem z Donaldem Trumpem – wydarzeniem, które dodatkowo nadało całej sprawie geopolitycznej dramaturgii.
Turcja od lat stara się balansować między wielkimi mocarstwami i wykorzystywać sektor energetyczny jako narzędzie polityki zagranicznej. Z populacją przekraczającą 85 milionów i szybko rozwijającą się gospodarką, kraj ten konsumuje ogromne ilości gazu – przede wszystkim w przemyśle oraz do ogrzewania. Historycznie głównym dostawcą była Rosja, która dzięki sieci gazociągów zapewniała regularne dostawy, choć uzależniała Ankarę od własnej polityki. Jednak w obliczu globalnych zawirowań, wygasających kontraktów i presji Zachodu, Turcja postanowiła postawić na większą dywersyfikację.
Minister energii Alparslan Bayraktar podkreślił, że łączna wartość kontraktu to dziesiątki miliardów dolarów, a dostawy obejmą około 70 miliardów metrów sześciennych LNG w ciągu dwóch dekad. Gaz będzie wypływał z terminali eksportowych w USA, a następnie regazyfikowany w Turcji, a także w wybranych punktach Europy i Afryki Północnej. Tak zaprojektowany mechanizm gwarantuje elastyczność. Ankara może przesuwać wolumeny w zależności od sezonowego zapotrzebowania, szczególnie zimą, kiedy popyt na ogrzewanie gwałtownie rośnie.
Nie jest to jedyny ruch Turcji w ostatnich miesiącach. W tym samym czasie Ankara podpisała szereg dodatkowych kontraktów z międzynarodowymi koncernami – Shell, BP czy Eni – które zapewniły jej dodatkowe 15 miliardów metrów sześciennych LNG. To skoordynowane działania, które mają uczynić z Turcji regionalne centrum energetyczne, zdolne nie tylko zaspokajać własne potrzeby, ale także reeksportować gaz dalej – czy to do Europy, czy do Afryki Północnej. Przykładem jest porozumienie z Egiptem dotyczące wykorzystania tymczasowego terminala importowego, które otwiera drogę do bardziej elastycznej współpracy energetycznej. Na horyzoncie rysują się kolejne projekty. BOTAS – państwowa spółka gazowa, odpowiadająca za infrastrukturę i handel – podpisała wstępną umowę z australijskim Woodside Energy, właścicielem projektu Louisiana LNG w USA. Porozumienie przewiduje dostawy 5,8 miliarda metrów sześciennych rocznie od 2030 roku. Sam projekt, wart 17,5 miliarda dolarów, został zatwierdzony po powrocie Trumpa do Białego Domu i jest symbolem rosnącej amerykańskiej ofensywy energetycznej na rynkach międzynarodowych.
Podpisanie umowy z Mercuria w Nowym Jorku miało także wymiar symboliczny. Erdogan, przemawiając na forum ONZ, wysłał jasny sygnał do Waszyngtonu – Turcja chce być partnerem w globalnej grze o energię i ma zamiar wykorzystać swoje położenie geograficzne jako atut. Warto przypomnieć, że w 2025 roku udział LNG w imporcie gazu do Turcji wzrósł już do 32 procent (z 28 procent rok wcześniej). W pierwszej połowie roku kraj sprowadził 9,47 miliarda metrów sześciennych LNG, co pokazuje nie tylko rosnące zapotrzebowanie, ale także przyspieszoną transformację energetyczną.
Amerykański gaz kontra rosyjskie rurociągi
Rosja od dekad pozostaje największym dostawcą gazu do Turcji, jednak jej rola w obecnych, niepewnych czasach zaczyna się zmieniać. W 2025 roku wygasają kontrakty obejmujące co najmniej 16 miliardów metrów sześciennych i Ankara nie wykazuje pośpiechu w ich przedłużaniu. To przemyślana strategia, która pozwala uniknąć nadmiernej zależności od jednego partnera. W przeszłości rosyjskie rurociągi, w tym TurkStream, zapewniały tani i przewidywalny gaz. Dziś jednak wojna na Ukrainie i sankcje Zachodu całkowicie odmieniły dynamikę rynku.
Dywersyfikacja źródeł stała się koniecznością w świecie, gdzie ceny gazu wahają się jak barometr geopolityki. Turcja sprowadza rocznie ponad 50 miliardów metrów sześciennych, a deficyt energetyczny w lipcu 2025 roku sięgnął 49,2 miliarda dolarów przy całkowitym imporcie wartym 64,9 miliarda. Długoterminowe kontrakty LNG pozwalają na większą elastyczność niż tradycyjne umowy rurociągowe, ponieważ dają możliwość dostosowania wolumenów do bieżącej sytuacji na rynku. Mercuria, szwajcarska grupa handlowa wyspecjalizowana w LNG, oferuje dostawy z opcjami, które BOTAS może wykorzystać do optymalizacji kosztów. W tym samym miesiącu, podczas konferencji Gastech w Mediolanie, Ankara zapewniła sobie kolejne 15 miliardów metrów sześciennych od europejskich gigantów. Jeśli te kontrakty zostaną w pełni zrealizowane, udział LNG w tureckim miksie energetycznym może wzrosnąć do nawet 50 procent w 2027 roku. Umowy oparte na indeksach rynkowych mają chronić kraj przed szokami cenowymi, które wielokrotnie nadszarpywały budżet państwa.
Nowy kontrakt niesie ze sobą także istotny wymiar geopolityczny. Po powrocie do Białego Domu w styczniu 2025 roku prezydent Donald Trump zapowiedział ofensywę eksportową amerykańskiej energii. Projekty takie jak Louisiana LNG, największa zagraniczna inwestycja w Luizjanie, otrzymały zielone światło właśnie w czasie jego administracji. Turcja ze swoim strategicznym położeniem nad Morzem Czarnym i Śródziemnym jawi się jako naturalny partner. Porozumienie z Mercuria to nie tylko kwestia paliwa, lecz także polityczny kapitał, który prezydent Recep Tayyip Erdogan może wykorzystać w rozmowach z Waszyngtonem. Symbolicznym gestem dobrej woli była decyzja Ankary o zniesieniu ceł odwetowych z 2018 roku na amerykańskie samochody i owoce. Reuters ocenił ten ruch jako otwarcie nowego rozdziału w relacjach dwustronnych.
Bruksela w kropce przez turecki opór
Unia Europejska obserwuje energetyczne manewry Turcji z rosnącą mieszanką frustracji i niepokoju. Bruksela ogłosiła ambitny plan całkowitego zakazu importu rosyjskiego LNG do końca 2026 roku, wpisując go w kolejne pakiety sankcji nałożonych na Moskwę. Waszyngton, a szczególnie administracja Donalda Trumpa, mocno naciska, aby Europa odegrała większą rolę w powstrzymywaniu rosyjskiej agresji na Ukrainę i ograniczaniu jej wpływów gospodarczych. Ankara jednak nie zamierza być biernym wykonawcą tych oczekiwań. Rząd Recepa Tayyipa Erdogana otwarcie odrzuca europejskie propozycje, podkreślając, że jednostronne sankcje prowadzą do chaosu gospodarczego i mogą zburzyć delikatną równowagę bezpieczeństwa energetycznego. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Turcji konsekwentnie powtarza, że Ankara uznaje wyłącznie sankcje zatwierdzone przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. Tak jednoznaczna odmowa komplikuję plany Brukseli, bo bez współpracy Turcji monitoring przepływów gazu i faktyczne odcięcie się od rosyjskiego LNG staje się praktycznie niewykonalne.
Sednem problemu są kwestie tranzytowe. Gazociąg Strandża–Malkoclar, który łączy Turcję z Bułgarią, pełni rolę głównej bramy dla paliw płynących w stronę Unii Europejskiej. Kontrakty handlowe między firmami pozostają niejawne, a przesyłany gaz często miesza się z innymi źródłami jeszcze przed dotarciem do granicy Unii. Ekspertka Aura Sabadus ostrzega, że brak dostępu do tureckich danych handlowych uniemożliwia importerom w UE rzetelną weryfikację pochodzenia surowca. Ryzyko przenikania rosyjskiego gazu jest realne i szczególnie dotyczy mniejszych przepustowości, takich jak interkonektor Kipi między Turcją a Grecją. Ville Niinistö, eurodeputowany zaangażowany w prace nad sankcyjnym mechanizmem, podkreśla, że w takich warunkach wdrożenie zakazu jest po prostu niewykonalne. Brak przejrzystości czyni z unijnej regulacji jedynie deklarację polityczną, a nie skuteczne narzędzie.
Turcja wcale nie kryje, że nie ma interesu w ustępstwach wobec Brukseli. Relacje z Unią od lat znajdują się w stagnacji, a były dyplomata Mehmet Ogutcu określił je wręcz mianem „najniższego możliwego poziomu”. Ankara nie zamierza ryzykować stabilności własnej gospodarki, uzależnionej w dużym stopniu od tanich dostaw rosyjskiego gazu, tylko po to, aby pomóc Brukseli w walce z Kremlem. Jednocześnie jednak wysyła sygnały gotowości do rozmów. Tureckie MSZ sugeruje, że współpraca mogłaby być możliwa, jeśli Unia zdecyduje się na otwarcie szerszego dialogu politycznego i energetycznego, a nawet wznowienie zawieszonych negocjacji. Bruksela rozważa więc pakiet zachęt, w tym odblokowanie rozmów sektorowych i spotkania na najwyższym szczeblu, aby skłonić Ankarę do choćby ograniczonej współpracy.
Nawet jeśli dojdzie do porozumienia, jego skuteczność pozostaje mocno niepewna. Sabadus zwraca uwagę na realne ryzyko manipulacji dokumentami celnymi i fałszowania pochodzenia surowca. Analogiczne zjawisko było obserwowane w przypadku rosyjskiej ropy, która trafiała do Europy przez państwa trzecie pod neutralnymi etykietami. W przypadku gazu sytuację dodatkowo komplikuje brak unijnej jurysdykcji nad tureckimi instytucjami. Oznacza to, że UE może w praktyce jedynie ufać w dane przekazywane przez Ankarę, co czyni cały mechanizm sankcji iluzorycznym.
Scenariusz, w którym rosyjski gaz płynie do europejskich sieci jeszcze długo po 2027 roku, jest coraz bardziej prawdopodobny. Dla Brukseli to problem nie tylko gospodarczy, lecz także polityczny. Podważa on wiarygodność całej unijnej polityki energetycznej, podsyca wewnętrzne spory i zmusza państwa członkowskie do poszukiwania alternatyw. Dlatego coraz większą wagę zyskują rozmowy o nowych dostawach z Norwegii, Afryki Północnej czy Bliskiego Wschodu. Unia próbuje działać na wielu frontach, ale bez wsparcia Turcji, kontrolującej strategiczne szlaki przesyłu, jej sankcyjna architektura pozostaje dziurawa i podatna na obejścia.