Jednym podpisem prezydent Karol Nawrocki zatrzymał nie tylko ustawę wiatrakową, ale – jak twierdzi rząd – także szansę na tańsze rachunki za prąd dla milionów Polaków i bezpieczeństwo energetyczne kraju. Weto, ogłoszone 21 sierpnia 2025 roku, wywołało burzę polityczną, stawiając pod znakiem zapytania przyszłość polskiej transformacji energetycznej.
Polska energetyka znalazła się na rozdrożu, a decyzja prezydenta Karola Nawrockiego o zawetowaniu tzw. ustawy wiatrakowej w sierpniu 2025 roku wstrząsnęła krajem niczym polityczne trzęsienie ziemi. Rząd Donalda Tuska, wspierany przez większość parlamentarną, chciał jednym ruchem zrewolucjonizować sektor odnawialnych źródeł energii (OZE), liberalizując zasady budowy farm wiatrowych na lądzie i przedłużając zamrożenie cen energii dla gospodarstw domowych. Prezydent powiedział jednak „stop”, nazywając ustawę „szantażem wobec Polaków” i zapowiadając własny projekt, który skupi się wyłącznie na mrożeniu cen energii.
Ten spór to coś więcej niż różnica zdań między Pałacem Prezydenckim a rządem. To walka o kształt polskiej energetyki w dobie rosnących cen energii, unijnych wymogów klimatycznych i globalnych wyzwań związanych z bezpieczeństwem energetycznym. Dla jednych weto Nawrockiego to obrona lokalnych społeczności przed inwazją zagranicznych inwestorów wiatrakowych, dla innych – cios w szansę na tańszy prąd i niezależność od paliw kopalnych. Teza artykułu brzmi: decyzja prezydenta to nie tylko weto wobec jednej ustawy, ale punkt zapalny w debacie o przyszłości polskiej energetyki, który może zadecydować o tempie transformacji i losach milionów Polaków płacących rachunki za prąd.
Od 10H do 500 metrów
W 2016 roku Polska wprowadziła tzw. zasadę 10H, która wymagała, by nowe turbiny wiatrowe były budowane w odległości co najmniej dziesięciokrotności ich wysokości od zabudowań mieszkalnych – w praktyce około 1,5–2 km. Ta regulacja, wprowadzona przez rząd Prawa i Sprawiedliwości, praktycznie sparaliżowała rozwój lądowej energetyki wiatrowej. Inwestorzy, zniechęceni rygorystycznymi wymogami, wstrzymali projekty, a Polska straciła szansę na rozwój jednego z najtańszych źródeł energii. Skutek? Stagnacja w sektorze OZE – w 2024 roku udział wiatraków w polskim miksie energetycznym wynosił zaledwie 14,5%, mimo rekordowej produkcji 24,5 TWh.
Nowelizacja ustawy wiatrakowej, przyjęta przez Sejm i Senat w 2025 roku, miała odwrócić ten trend. Kluczowym zapisem było skrócenie minimalnej odległości turbin od domów do 500 metrów, co miało odblokować tysiące hektarów ziemi pod nowe farmy wiatrowe. Ustawa zawierała też mechanizmy wsparcia dla biometanu i biogazu oraz przedłużenie zamrożenia cen energii dla gospodarstw domowych na poziomie 500 zł/MWh do końca 2025 roku. Rząd argumentował, że te zmiany przyciągną inwestycje, obniżą ceny energii i przyspieszą realizację unijnych celów klimatycznych. Jednak prezydent Karol Nawrocki uznał, że ustawa w obecnej formie narusza interesy Polaków i wymaga korekty.
Weto Nawrockiego. Argumenty i motywacje
Prezydent Karol Nawrocki ogłosił weto wobec ustawy wiatrakowej, wywołując falę kontrowersji. Oficjalnym powodem było połączenie w jednym akcie prawnym dwóch kwestii: liberalizacji zasad budowy wiatraków i zamrożenia cen energii. Prezydent nazwał to „szantażem wobec społeczeństwa”, argumentując, że rząd zmusza go do akceptacji kontrowersyjnych przepisów wiatrakowych, by zapewnić tańszy prąd. „Ludzie nie chcą mieć wiatraków obok swoich domów” – stwierdził Nawrocki, zapowiadając własny projekt ustawy, który skupi się wyłącznie na mrożeniu cen energii.
Za decyzją prezydenta kryje się jednak szersze tło polityczne. Weto można odczytywać jako próbę ochrony interesów społeczności lokalnych, które obawiają się wpływu farm wiatrowych na krajobraz, zdrowie i wartość nieruchomości. Niektórzy analitycy sugerują, że Nawrocki, chce także bronić sektora energetyki konwencjonalnej, opartej na węglu i gazie, który wciąż dominuje w polskim miksie energetycznym (56,2% w 2024 roku). Inni wskazują na obawy przed dominacją zagranicznych inwestorów, takich jak niemieckie czy duńskie firmy wiatrakowe, które mogłyby zyskać zbyt dużą kontrolę nad polskim rynkiem energii.
Decyzja prezydenta wpisuje się również w jego kampanijną narrację o „obronie polskiego węgla” i ostrożnym podejściu do transformacji energetycznej. Nawrocki, jeszcze jako kandydat, podkreślał konieczność rozwijania energetyki jądrowej i ograniczania „szaleństw wiatrakowych”. Weto może być więc polityczną rozgrywką z rządem Donalda Tuska, który postawił na szybką liberalizację OZE. Zapowiadając własny projekt ustawy, prezydent chce pokazać, że działa w interesie Polaków, oferując rozwiązanie, które zapewni tani prąd bez kontrowersyjnych zmian w prawie wiatrakowym.
Reakcja rządu i ministra Motyki
Rząd Donalda Tuska i minister energii Miłosz Motyka zareagowali na weto prezydenta z nieskrywaną frustracją. Motyka nazwał decyzję Nawrockiego „uderzeniem w polskie rodziny, przemysł i bezpieczeństwo energetyczne”. W poście na platformie X minister napisał: „Weto prezydenta pod ustawą gwarantującą niskie ceny energii to cios w polską gospodarkę. Ta ustawa to dobrze przygotowana regulacja, która miała zapewnić tani prąd i rozwój OZE”.
Rządowa narracja przedstawia weto jako blokadę szansy na tańszą energię i szybszą transformację energetyczną, kluczową dla realizacji unijnych celów redukcji emisji CO₂. Ministrowie ostrzegali, że brak ustawy może doprowadzić do uwolnienia cen energii od października 2025 roku, co wywoła impuls inflacyjny i podniesie koszty życia. Sejm i Senat, zdominowane przez koalicję rządzącą, poparły ustawę wiatrakową, co sprawia, że weto prezydenta stało się punktem zapalnym w konflikcie instytucjonalnym.
Rząd podkreśla, że ustawa była efektem wielomiesięcznych konsultacji, w których wzięło udział 90 podmiotów, zgłaszając ponad 1000 uwag. Projekt zyskał także poparcie samorządowców, organizacji pozarządowych i przedstawicieli biznesu, którzy widzieli w nim szansę na rozwój taniej energii i nowych miejsc pracy. Weto prezydenta stawia jednak te plany pod znakiem zapytania, zmuszając rząd do szukania alternatywnych rozwiązań.
Energia wiatrowa na lądzie
Zasada 10H, wprowadzona w 2016 roku, zablokowała rozwój lądowej energetyki wiatrowej, uniemożliwiając budowę nowych farm na większości terytorium Polski. Według analiz Fundacji Instrat, zniesienie tej zasady mogłoby odblokować potencjał nawet 36 GW mocy wiatrowych na lądzie do 2040 roku, co znacząco zwiększyłoby udział OZE w polskim miksie energetycznym. Obecnie Polska dysponuje 10,8 GW mocy wiatrowych, które w styczniu 2025 roku wyprodukowały rekordowe 3,3 TWh energii, pokrywając 26,3% zapotrzebowania. Liberalizacja zasad do 500 metrów miała przyspieszyć ten rozwój, umożliwiając budowę nowych turbin w regionach o wysokim potencjale wiatrowym.
Korzyści płynące z rozwoju energetyki wiatrowej są nie do przecenienia. Farmy wiatrowe to jedno z najtańszych źródeł energii – koszt produkcji (LCOE) jest niższy niż w przypadku węgla czy gazu. Ich rozwój zmniejszyłby zależność Polski od importu paliw kopalnych, szczególnie gazu z Rosji, i pomógłby realizować unijne cele klimatyczne, zakładające 50% udziału OZE w produkcji energii do 2040 roku. Wiatraki mogłyby także przynieść korzyści gospodarcze, tworząc tysiące miejsc pracy w sektorze produkcji, instalacji i serwisu turbin.
Bariery pozostają jednak znaczące. Zasada 10H ograniczyła dostępność gruntów, a brak nowoczesnej infrastruktury sieciowej utrudnia integrację OZE z systemem elektroenergetycznym. W styczniu 2025 roku operatorzy sieci musieli zredukować produkcję wiatraków o 32,2 GWh z powodu ograniczeń sieci, co pokazuje problem braku elastyczności systemu. Weto prezydenta dodatkowo spowalnia rozwój, opóźniając inwestycje i zniechęcając zagranicznych partnerów. Eksperci z Forum Energii podkreślają, że Polska potrzebuje szybkiego zniesienia barier administracyjnych i modernizacji sieci, by w pełni wykorzystać potencjał OZE.
Rachunki za prąd w centrum sporu
Ustawa wiatrakowa miała przedłużyć zamrożenie cen energii dla gospodarstw domowych na poziomie 500 zł/MWh do końca 2025 roku, chroniąc Polaków przed rosnącymi kosztami energii w dobie inflacji i wysokich cen CO₂. Bez tego przepisu ceny energii mogą wzrosnąć od października 2025 roku, co przełoży się na wyższe rachunki dla milionów gospodarstw. Minister Paulina Hennig-Kloska ostrzegła, że uwolnienie cen może wywołać impuls inflacyjny, podnosząc koszty życia i obciążając budżety domowe.
Dla przemysłu energochłonnego, takiego jak sektor chemiczny czy metalurgiczny, brak zamrożenia cen oznacza dodatkowe koszty, które mogą osłabić konkurencyjność polskich firm na rynkach międzynarodowych. Orlen, zapytany o wpływ weta, przyznał, że spowolni ono rozwój OZE, ale prezes Ireneusz Fąfara zapewnił, że firma „dotrzyma celów w zakresie odnawialnych źródeł energii”.
Prezydent Nawrocki, zapowiadając własny projekt ustawy, przedstawił go jako „gest odpowiedzialności” wobec Polaków. Jego propozycja ma skupić się wyłącznie na zamrożeniu cen energii, bez kontrowersyjnych zapisów o wiatrakach. Jednak brak szczegółów budzi wątpliwości, czy projekt prezydenta będzie w stanie skutecznie odpowiedzieć na wyzwania energetyczne. Weto stawia pod znakiem zapytania nie tylko rachunki Polaków, ale także długoterminową strategię transformacji energetycznej, która miała obniżyć koszty energii dzięki OZE.
Kto ma rację?
Rząd argumentuje, że lądowe farmy wiatrowe to klucz do taniej, własnej energii, która zmniejszy zależność od importu gazu i węgla. Minister Motyka podkreśla, że wiatraki, w połączeniu z elastycznymi źródłami gazowymi, mogą zapewnić stabilność systemu elektroenergetycznego, szczególnie w obliczu rosnących potrzeb wynikających z elektryfikacji gospodarki. W 2024 roku OZE wyprodukowały 29,4% energii w Polsce, a wiatraki osiągnęły rekordowy udział 14,5%, co pokazuje ich potencjał.
Prezydent Nawrocki kontruje, że bezpieczeństwo energetyczne wymaga ostrożnego podejścia i przejrzystych regulacji. W jego narracji wiatraki zbyt blisko domów mogą budzić niepokój społeczny, a liberalizacja zasad sprzyja zagranicznym inwestorom kosztem lokalnych społeczności. Nawrocki podkreśla także potrzebę wspierania energetyki jądrowej i węglowej jako filarów stabilności, co jest zgodne z jego kampanijną retoryką.










